piątek, 9 maja 2014

Polskie, grube dzieci

.....czyli za pysk i do ziemi....
W 2000 roku w sierpniu odbył się w Rzymie Wielki Jubileusz Młodych. Na spotkanie z Papieżem przybyło ok 3 mln osób z całego świata. W tym samym czasie podróżowałam z przyjaciółmi po Włoszech autostopem, w nieco innych celach niż pielgrzymowanie do Watykanu, ale pamiętam, że gdzie się nie pojawiliśmy, tam witano nas i traktowano bardzo sympatycznie i z wielkim szacunkiem - tak właśnie, z szacunkiem, choć wyglądaliśmy jak brudni włóczędzy. Patrzyli na nas różni Włosi, z różnych części swojego kraju i mówili: Polaki, Polaki, bardzo was tu lubimy. Każdy kierowca, który się nam zatrzymywał, pytał: skąd jesteście?, na co my, że z Polski, a on na to "aaaa, Wojtyła!"
Do Rzymu w tym czasie jubileuszu udało nam się trafić, ale na sam koniec uroczystości. Byliśmy wówczas w takim wieku i takim stanie ducha, że zupełnie nam na tym nie zależało. Ale zdarzyło się w wyniku splotu różnych przedziwnych sytuacji, że pewnego wieczoru wylądowaliśmy na pojubileuszowym spotkaniu włoskich wolontariuszy pracujących przy obsłudze tych dni w Watykanie. Było to  spotkanie dla mnie przynajmniej, wyjątkowe i pouczające. Wolontariusze opowiadali sobie o minionych dniach, o wrażeniach ze spotkania z całym światem. Zdecydowana większość wolontariuszy to byli oczywiście Włosi, ale zaplątały się wśród nich dwie polskie młode siostry z nowicjatu. One były dla nas tłumaczkami na tym spotkaniu. I tam usłyszeliśmy piękne rzeczy o Polsce i naszych rodakach - że najlepiej się z nimi współpracuje, że są najbardziej otwarci ze  wszystkich przybyłych grup, weseli, przyjaźni. No same takie rzeczy wtedy tam opowiadali ci młodzi Włosi, a naszej trójce było bardzo słodko i dobrze na duszy.
27 kwietnia tego roku, pełna dobrych przeżyć i emocji tego cudownego dnia, trafiłam (jakiś diabeł mnie tam zaprowadził) na tekst niejakiego Kalukina z newsweeka, piszącego o sobie, że jest "niedokończonym psychologiem". Po przeczytaniu tego tekstu, który oczywiście miał traktować o naszym świętym Papieżu, pomyślałam, że Kalukin jest faktycznie niedokończony, jest brakującym ogniwem, ale na nasze nieszczęście zamiast moczyć się w formalinie w jakimś instytucie studiów nad ewolucją człowieka, publikuje swoje niedokończone przemyślenia.
Tekst pozornie traktował o Janie Pawle II, generalnie chodziło w nim o jedno: żeby nie dopuścić do tego, by Polak poczuł się przez moment dobrze jako Polak. Pisał więc Kalukin, że w Watykanie pielgrzymki z Polski to największy obciach, że są to grupy zamknięte w sobie, nienawistnie patrzące na innych, wrzeszczące i rozsiewające odór. No, ale czemu się dziwić, skoro prawie wszyscy jeśli już wyjeżdżają za granicę to tylko na pielgrzymkę do Watykanu, a potem wracają do tych swoich wioch, pod strzechę i wskakują w te swoje schodzone gumofilce, piją i biją. No i te flagi. Jak można! Tylko Polacy manifestują swój faszyzm z tymi flagami, jakby chcieli wołać "to nasz papież"
Tak tam było w tym artykule, nic nie zmyślam, ani nie przesadzam, choć nie cytuję. Kto chce, może sobie poszukać, bo ja tego gówna nie będę tu linkować.
Oczywiście Kalukin to najjaskrawszy przykład i skierowany do najbardziej tępych czytelników tygodnika neewsweek. Codziennie bowiem obserwuje się festiwal nienawiści do zwykłych ludzi zamieszkujących nasz kraj. Oczywiście w bardzo zawoalowanych formach. Zdecydowanie nasiliło się to właśnie po 27 kwietnia.
Ostatnio w polskim radiu  debatowano znowu nad polskimi rodzicami, którzy oczywiście do niczego nie dorośli, ani do demokracji, ani do wychowywania dzieci. Okazuje się, że w ilości grubasów prześcignęliśmy już Amerykę. A zwłaszcza dzieci tyją w tempie ekspresowym, żrą byle co, bo rodzice nie mają świadomości  i nie ćwiczą na w-f, bo rodzice wypisują im zwolnienia, pchają do ust czipsy i słodzone soki i hodują grube kaleki. Tak wygląda Polska w przekazie medialnym.  Nie wiem, jak jest w reszcie Polski, ale we Wrocławiu w szkołach podstawowych (w kilku mi znanych) dzieci w klasach 1-3 zajęcia w-f mają ze swoją panią w sali, w której odbywają się pozostałe lekcje - bo szkoła przeładowana i nie ma możliwości korzystania z sali gimnastycznej. Starsze klasy mają nieco lepiej, bo czasem uda im się zdobyć salę, ale w-f dziewczyny mają z chłopakami i polega on na wygłupach i wzajemnym sobie dokuczaniu.
Moje dzieci i dzieci innych rodziców z naszej szkoły, jeżdżą na basen, jeżdżą na łyżwy, na rolki, chodzą na gimnastykę, grają w piłkę i tenisa - ale wszystko w ramach naszej pomysłowości, zapobiegliwości i za nasze pieniądze, szkoła nie organizuje dosłownie i literalnie NIC, umywa ręce od wszystkiego, dzieci są tam traktowane jako przykra konieczność. Gdybyśmy zostawili nasze dzieci szkole - która według określonych środowisk wie lepiej i lepiej umie wychować nasze dzieci - moje dzieci nie umiałyby pewnie zrobić poprawnie przysiadu. 
Okazuje się, że jest źle, bo nie dorośliśmy do niczego. Na nic nie zasługujemy, jesteśmy tylko masą brudnych i złych ogrów, z którą ktoś wreszcie powinien zrobić jakiś solidniejszy i stały porządek. A czytelnictwo u nas spada, odkąd tylko wynaleziono druk.  Serdecznie pozdrawiam wszystkim Polaków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz