piątek, 21 marca 2014

Kajaczkiem po Paranie

Kiedy kilku mężczyzn popija sobie piwo w kameralnym gronie, a temperatura powietrza wieczorem dochodzi do 35 stopni, to wyobraźnia potrafi eksplodować. A gdy wyobraźnią posługuje się silny mężczyzna, doświadczony podróżnik, taternik, alpinista, żołnierz II wojny światowe i inżynier w jednym, to.....kolejne wieczory spędzamy czytając z wypiekami na twarzy reportaż o spływie jedną z największych rzek świata, Paraną.

Parana to rzeka w Ameryce Południowej, płynie przez Brazylię, Paragwaj i Argentynę. Wpada do Atlantyku, jako La Plata, Srebrna Rzeka, zwana do dziś "Słodkim Morzem". Jak głosi legenda, hiszpański żeglarz Juan Diaz de Solis w 1516 roku wpłynął do ujścia rzeki i myślał, że odkrył jakieś ogromne morze...
Wiktor Ostrowski, autor, narrator i główny bohater niesamowitej wyprawy opowiada nam od początku, jak to było: skąd wziął się pomysł wyprawy, jak znalazł pierwszego współtowarzysza, jak przygotował się na wyzwanie i jak spłynął Paraną, rozpoczynając wodną wędrówkę za wodospadami Iguazu.
Jedna z wielu książek podróżniczych? Nie wiem, mało czytam takich reportaży, bo nie specjalnie interesuje mnie świat widziany oczami Beaty Pawlikowskiej, albo, co gorsza, jakiejś Martyny Wojciechowskiej. W każdym razie żadna z tych pań pomimo otoczki, jaką budują wokół siebie, nie zdobyłaby się na wyczyn spłynięcia ogromną, niezmierzoną wręcz rzeką ponad dwa tysiące kilometrów.....gumowym kajaczkiem. A potem żadna z nich nie napisałaby tak ciekawego reportażu na ten temat.

Ostrowski przygotowuje się długo i dobrze do wyprawy, najpierw w towarzystwie doświadczonych już osadników z Polski, wśród których jest słynny "Don Juan" Jan Szychowski (konstruktor tamy na rzece Chimiray, plantator yerby). Uczy się Wielkiej Rzeki, uczy się przetrwania w ekstremalnych warunkach pogodowych (upały doprowadzające do omdleń i halucynacji, niezliczone insekty etc).

Wyprawa rozpoczyna się, gumowym kajaczkiem płynie Wiktor Ostrowski i jego znajomy (który w połowie wyprawy musi wrócić do cywilizacji). Mają ze sobą namiot, kilka niezbędnych naczyń, trochę bielizny i trochę zapasów na najbliższe dni. Miejscowi mówią im "Rzeka was wykarmi"

Płyną z autorem Paraną poznajemy "Życie Wielkiej Rzeki" - taki tytuł nosi ta opowieść podróżnicza. Poznajemy ludzi zamieszkujących brzegi, Indian, Europejczyków, którzy uciekli przed światem i znaleźli schronienie w selwie - tak nazywają południowo amerykańską niezmierzoną i niezbadaną przez ludzi dżunglę. Autor opisuje różne sposoby łowienia kilkudziesięcio kilogramowych ryb (np. dorado), przedstawia nam półdzikich rybaków, którzy żyją dzięki Wielkiej Rzece. Czytam o wężach (pierwszy raz dowiedziałam się o wężach które chronią ludzi i są prawie udomowione, jak psy), o owadach, o pięknie dzikiej przyrody. Opisy autor przeplata swoimi spostrzeżeniami, anegdotami, wtrętami historycznymi. Możemy też  przeczytać o wyspie trędowatych na środku Parany.

Ostrowski, pijąc piwo z kolegami w domku profesora Rechniewskiego przyjmuje zakład, że spłynie Paraną i to w ściśle określonych ramach czasowych. Wieść o zakładzie niesie się po całej przeogromnej rzece a autor niczym Filias Fogg płynie i płynie i przeżywa przygody, których mu można jedynie pozazdrościć.
Nie napiszę tu, jak kończy się podróż, czy Ostrowski zakład przegrywa czy wygrywa.
Może ktoś będzie chciał przeczytać tę wspaniałą książkę, napisaną poprawną, piękną, bogatą polszczyzną. Książka została wydana w 1967 roku. I wiem, że była potem wznowiona w 1977 roku. Czy później również? Tego nie wiem, ale natrudziłam się szukając egzemplarza. O bibliotekach można zapomnieć, bo one pozbywają się regularnie swoich zbiorów, pozostają antykwariaty. Ostrowski napisał więcej reportaży, ale nie udało mi się odnaleźć innego, poza "Życiem Wielkiej Rzeki". Będę szukać, ponieważ Wojciech Cejrowski może się schować ze swoimi opisami Ameryki Południowej.
Książka Ostrowskiego to prawdziwa perła, chyba można ją określić mianem białego kruka. Cieszę się, że mam ją już u siebie, spędziłam z nią wiele miłych wieczorów, a niedługo będę chciała, by tę drogę przebył również mój syn. Warto.


 
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz