niedziela, 19 lutego 2017

Milczenie. Shusaku Endo


Zabieram się od kilku dni za tę recenzję, czy może, za opisanie swoich refleksji po przeczytaniu książki. A od wczoraj, po obejrzeniu filmu. Nie jest to łatwe, ponieważ historia opisana przez Endo nie chce mnie opuścić. Dawno nie czytałam  ksiażki, która siedziałaby we mnie tak długo....

O książce dowiedziałam się - ja zapewne spora grupa czytelnmików - po zapowiedzi filmu Martina Scorsese. Próbowałam ją wypatrzeć i kupić na allegro, ale okazało się to dosyć trudne. Wreszcie zdobyłam się na pójście do biblioteki i okazało się, że w jednej z filii mają wydanie "Milczenia". To z czarna stopą na okladce.
Zanim dotarłam do tej filii, Znak zdążył książkę ponownie wydac, więc kupiłam ją od razu, jeszcze ciepłą, prosto z drukarni.
Nie wiem, dlaczego piszę o tym tak szczegółowo. Może dlatego, że czasami zdarza mi się mieć jakąś ogromną potrzebę przeczytania książki, o której nic nie wiem, o ktorej nikt nic nie wie, a jednak coś mnie do niej ciągnie. Zazwyczaj po przeczytaniu okazuje się, że moja intuicja była trafna, warto było książkę nabyć i przeczytac.
Nie inaczej było z "Milczeniem". Czytałam tę książkę dwa wieczory i to tylko dlatego, że nie chcialam skończyć za szybko.
Autor, Shusaku Endo to w mojej ocenie mistrz słowa. Zbudował napięcie od pierszej strony do ostatniej, używając słów bardzo oszczędnie. Nie wiem jak on to zrobił - książka jest lapidarna, tak wlasnie bym ją określiła. W czasach, gdy dominującym dźwiękiem jest ludzkie gadanie, przegadanie,  słowa, słowa i słowa, rzeka słów, coś tak oszczędnego a zarazem wymownego, jak opowieść Endo to wyjątek.


O misjach katolickich w Japonii niewiele wiedziałam. Gdzies mi się obiło o uszy, że chrześcijaństwo było tam religia prześladowaną i to w zasadzie tyle. Kiedyś przypadkowo trafiłam w jakimś czasopiśmie na obszerny artykuł o losie misjonarzy na wyspach japońskich i o torturach jakim byli poddawani. Japończycy słynęli po II WŚ ze swojej pomysłowości względem zadawania wyrafinowanego cierpienia jeńcom amerykańskim, tak więc byłam przygotowana na hardocore, ale opis męczęństwa misjonarzy z XVII wiecznej Japonii jednak zaskakiwał brutalnością.
Dlatego też, biorąc do ręki "Milczenie", nie spodziewałam się ani happy endu, ani że będzie lekko. I nie było. Czytaniu towarzyszy napięcie, które osiąga szczyt pod koniec opowieści, gdy ojcies Rodriguez zamknięty w ciasnej i ciemnej celi oczekuje na tortury.
Po lekturze ciężko i trudno jest wrócić do rzeczywistości. Mogę zaryzykować stwierdzenie, że mój świat się odmienil.
Po pierwsze: zobaczyłam z całą wyrazistością, że nie mam prawa oceniać drugiego człowieka. Zwłaszcza siędząc na wygodnej kanapie z kubkiem pysznej herbaty. Kimże jestem, by oceniać, chcę powtarzać za papieżem Franciszkiem. Tak, wiem, akt apostazji zasługuje na potępienie, ale czy zasluguje na potępienie człowiek, który dokonuje tego aktu? Czy mam prawo kogoś potępiać, nie mając pojęcia, jak zachowałabym się będąc w analogicznej sytuacji?
I czy nie dokonuję codziennie drobnych aktów apostazji w swoim wygodnym życiu?

Ciarki przebiegają mi po plecach na myśl o długim, bo ponad 40 letnim życiu bohatera na obczyźnie, bez nadziei na powrót, bez korzeni, zmagając się z własnym grzechem, dzień w dzień. Św. Jan Berchmans powiedział: "Zwykłe życie (codzienne obowiązki - wstawanie, praca, zmaganie się z problemami) jest moją największą pokutą". Czy darując Rodriguesowi tak długie życie (żył podobno do 80-tki), Bóg nie wyznaczył mu już pokuty na ziemi?

Postać księdza Rodriguesa fascynuje, bo to lustro, w którym każdy z nas może się obejrzeć. Odważny, głęboko wierzący, odczuwający żywą więź z Chrystusem,  młody, buńczuczny tą młodością, osaczony, zastraszony do granic wytrzymałości, torturowany psychicznie, złamany, przetrącony....
Pytanie: czy mógl to wytrzymać? Byli tacy, co wytrzymali. Było ich o wiele więcej. Po której stronie ja bym się znalazła, gdybym była Rodriguezem?

Ciekawa postacią jest Inoue, eks chrześcijanin, samuraj zwalczający katolików za pomocą wyrafinowanych sposobów. Znał chrześcijan, znał ich wrażliwość. Umiał tę wiedzę wykorzystać w służbie złu.


Film jest dosyć wiernym obrazem książki, Scorsese nie epatuje krwią męczennikow, jest oszczędny w wyrazach, scenom nie towarzyszy żadna muzyka, co w tym wypadku potęguje grozę całej opowieści. Na niemal trzygodzinnym seansie widz siedzi nieruchomo. Sala kinowa wypełniona po brzegi, a były momenty niesamowitej ciszy.....


Doskonalym uzupełnieniem książki i filmu byłoby opracowanie historyczne na temat stosunków Japonii z Europą. Walki o wpływy i możliwość swobodnego handlu. Katolicy nie byli bowiem prześladowani tylko z powodu lęku, jaki budziła w kaście panujących nowa religia (wszak dzieki niej byle wieśniak mógł się poczuć wolnym człowiekiem, godnym, a nie brudnym bydłem na uslugach panów - nie moglo się to panom podobac). Ktoś podpowiedział Japończykom, jak łamać nawróconych na katolicyzm ludzi. Fumi-e czyli wizerunek święty, który przeznaczony był do deptania przez apostatów nie był japońskim wynalazkiem, tylko holenderskim. Ciekawe, że podczas izolacji Japonii tylko holenderscy kupcy mieli tam dostęp....Nic nie jest takie, jakim się wydaje.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz