poniedziałek, 3 listopada 2014

Od nagłej i niespodziewanej śmierci...

Okolice Wszystkich Świętych to nie tylko podwyższona aktywność wielkomiejskich durniów, wysyłających wieczorem swoje dzieci w groteskowych przebraniach po cukierki (może to rodzaj rodzicielskiego oswajania dzieci z przyszłą ich pracą zawodową przedstawicieli handlowych, bo ja wiem?). To głównie dziwny jazgot różnych początkujących dziennikarzy z ambicjami, którzy oddają się refleksjom na temat polactwa. Polactwa objawiającego się jeżdżeniem na groby bliskich, kupowaniem kwiatów i zniczy. Znalazłam nawet kuriozalny tekst, w którym jego autor pouczał czytelników, żeby zamiast drogiego znicza kupili sobie bilet do kina, albo oddali te pieniądze na biedne dzieci. Wczoraj czytałam tekst o tym, jak to w Polsce jest drogo umrzeć - ale jak nas od razu poinformował lid na gazeta.pl - wszystko to z winy pazernego kleru, choć w tekście wyszło, że koszta na tzw księdza to ok 3 % kosztów całej ceremonii. Cel artykułu  oczywiście został osiągnięty, pod tekstem szybko pojawiło się stado szczerych opętańców, którzy mieli do powiedzenia tylko tyle, że nienawidzą księży, Boga i tych wszystkich polaczków, którzy rozmodleni płacą horrendalne sumy "czarnym" a na stypie hołdują przaśnej polskiej tradycji "zastaw się a postaw się", częstując gości dewolajami. Ja rozumiem, że można wyć i skwierczeć na wspomnienie księdza i sakramentów, ale nie rozumiem, czym zawinił ten nieszczęsny kotlet? Może powinniśmy od dziś częstować gości tylko popcornem, żeby zyskać akceptację apologetów unii europejskiej?
Byłam wczoraj na cmentarzu komunalnym - nie parafialnym - cmentarzu dosyć dużym. Ponieważ była piękna pogoda, a ja miałam dużo czasu, obeszłam go wzdłuż i wszerz, tam i z powrotem i nie znalazłam ani jednego nagrobka bez krzyża. Każdy jeden grób wskazywał na człowieka wierzącego, który leży w tej zimnej ziemi z nadzieją na zbawienie. Czytałam te nazwiska, czytałam te prośby o modlitwę, te westchnienia Ave Maria....i myślałam sobie, że łączyło tych ludzi jedno: przekonanie o swojej nieśmiertelności. O bezkarności gadania bzdur, czasem może bluźnierstw. Bo w końcu wszyscy byli kiedyś ludźmi i błądzili jak ludzie. A teraz mają nad nami tę przewagę, że już wiedzą.
Pod artykułami, o których wspomniałam pełno było komentarzy, że idealnie  to umrzeć nagle, w jakiejś katastrofie, wypadku, byle nie czuć, byle szybko. Wielu komentatorów deklarowało również, że oni - marząc o takiej sposobności - zapowiedzieli już rodzinie, że nie chcą "żadnej szopki z czarnymi", że mają zostać skremowani, a prochy mają zostać rozsypane nad morzem albo w górach (w ich mniemaniu oczywiście kremacja oraz podróż celem rozsypywania prochów nic nie kosztuje, bo wiadomo, że kosztuje tylko ksiądz). Jeden nawet, jakichś chyba troll jaskiniowy - sądząc po treści komentarza - napisał, że on po śmierci chce żeby go zostawili tam, skąd przyszedł, czyli w lesie, żeby mógł jeszcze po śmierci na coś się przydać i nawieźć ziemię. (zapomniał, że wcześniej gorliwie przytakiwał tym, którzy pisali, że pochówek w ziemi to niszczenie natury).
Tym, co marzą o nagłej i niespodziewanej śmierci, chciałam tylko przypomnieć taką sentencję: strzeż się spełnionych marzeń.