środa, 28 maja 2014

"Nazywam się.... Jan Paweł II" - jestem na nie

O książeczce tej dowiedziałam się z bardzo ciekawego bloga  Mamaczyta.pl (bloga polecam). Recenzja była entuzjastyczna i pod jej wpływem  kupiłam prezent mojemu synowi. Książeczka przyszła do mnie bardzo szybko, pocztą. Rozpakowałam i ....pierwsze rozczarowanie: ilustracje.

Ale od początku.
Książka "Nazywam się ...Jan Paweł II" jest jedną z kilku w serii o sławnych ludziach dla dzieci, wydawnictwa Media Rodzina. Pozostałe to m.in "Nazywam się...Albert Einsten, Leonardo da Vinci, Wiliam Shakespeare, Matka Teresa z Kalkuty" i inne. Wydawnictwo Media Rodzina lubię i uważam, ze starają się trzymać wysoki  poziom. Jednak ta książeczka bardzo mnie rozczarowała.
Autorem jej jest Jan W. Góra OP, ilustracje narysowała Lucyna Talejko Kwiatkowska.
Ilustracje zupełnie nie przypadły mi do gustu, rozmazane twarze bez konturów na większości z nich, albo jakieś takie dziwne....Ale powiedzmy, że  jest to rzecz gustu. Natomiast tekst....Albo ja się nie znam, albo ze mną coś nie tak. ale gdy czytałam, włosy jeżyły mi się na głowie. Zdania krótkie, kojarzące się z komunikatami na różnych portalach internetowych. Takie, które określam jako niechlujne. Podam przykład:
"Byłem ich duszpasterzem, równocześnie byłem ich profesorem. Od 1954 roku prowadziłem zajęcia na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Najważniejsze, że byłem ich duszpasterzem"
Ci "oni" to młodzi podopieczni Wojtyły, którzy mówią do niego "Wujku" i jeżdżą z nim na spływy kajakowe. Ale to napisane jest całą stronę wcześniej, a właściwie tylko napomknięte, a potem tylko "ich", "oni". To zdanie o byciu "ich duszpasterzem" pojawia się zresztą kilka razy, ale niestety bez wyjaśnienia kim jest duszpasterz, jaką ma rolę etc.

W pierwszej chwili myślałam, że tekst jest napisany przez jakiegoś ghost writera a Jan Góra OP tylko go podpisał, dla dodania książce powagi. Ale weszłam na stronę zakonnika i po przeczytaniu kilku jego tekstów stwierdziłam, że jednak książeczkę tę on napisał od początku do końca, a redakcja i korekta wydawnictwa, czy to przez oszczędność czy z innych powodów, tekst przyjęła - chyba bez czytania. Ten sam styl, dosyć charakterystyczny.

Zresztą, sama nie wiem. Może innym się podoba styl sms-owej komunikacji, krótkie zdania, mieszanie czasów (raz teraźniejszy, raz przeszły), choć całość i zamysł moim zdaniem tego nie wymaga.
Mój Tymon książeczkę przeczytał w 1 dzień, co nie jest trudne, bo bardziej przypomina to broszurkę niż książkę, ale tu - powiedzmy - taki był zamysł wydawcy odnośnie tej serii. Tymon stwierdził, że "nawet niezła", ale ja jestem zdania, że właśnie "zła". Uważam, że dziś brakuje dzieciom wzorca pięknego języka. Czasem słyszę dialogi bohaterów kinowych kreskówek i mam prawie stan przedzawałowy z tego powodu. A dzieci to oglądają, słuchają i powtarzają. Maile, sms-y, to wszystko nie wymaga żadnych umiejętności poza podstawowym składaniem liter w słowo.
Niechlujstwo, prymitywizm, bieda - to charakteryzuje moim zdaniem dzisiejszy język, którym posługują się dzieci, młodzież i wielu dorosłych. A ta książka wpisuje się w ten trend nędzy literackiej. Nie widzę żadnych zalet tej lektury. Wszyscy powtarzają, że nie jest łatwo pisać o Janie Pawle II dla dzieci, a ja nie rozumiem, o co chodzi. A co w tym trudnego? Jak wam tak trudno, to nie piszcie. Niech robi to ktoś, dla kogo nie jest to karą lub zleceniem ratującym budżet domowy. Jestem pewna, że można pisać o naszym Papieżu pięknie i dla dorosłych i dla dzieci.

Tej pozycji zdecydowanie nie polecam.

wtorek, 27 maja 2014

Jestem mamą, to moja kariera

Wprawdzie dzień po, ale mam usprawiedliwienie. Lekarz, praca, a potem świętowanie Dnia Matki, tak wyglądał mój wczorajszy dzień. Od Natalki dostałam śliczną podstawkę pod kubek, z życzeniami na rewersie, a Tymon zrobił dla mnie cudną laurkę i pięknymi życzeniami, w których napisał, że jestem najpiękniejsza, najkochańsza i najlepiej gotuję:)



Po południu pojechaliśmy na koncert do szkoły muzycznej, Tymon grał dwa utwory,  dla mamy i wyszło mu bardzo dobrze.

A dziś jeszcze przeżywam dzień wczorajszy i słucham piosenki, którą tak polubiłam.
Z dedykacją dla wszystkich MAM:)

piątek, 9 maja 2014

Polskie, grube dzieci

.....czyli za pysk i do ziemi....
W 2000 roku w sierpniu odbył się w Rzymie Wielki Jubileusz Młodych. Na spotkanie z Papieżem przybyło ok 3 mln osób z całego świata. W tym samym czasie podróżowałam z przyjaciółmi po Włoszech autostopem, w nieco innych celach niż pielgrzymowanie do Watykanu, ale pamiętam, że gdzie się nie pojawiliśmy, tam witano nas i traktowano bardzo sympatycznie i z wielkim szacunkiem - tak właśnie, z szacunkiem, choć wyglądaliśmy jak brudni włóczędzy. Patrzyli na nas różni Włosi, z różnych części swojego kraju i mówili: Polaki, Polaki, bardzo was tu lubimy. Każdy kierowca, który się nam zatrzymywał, pytał: skąd jesteście?, na co my, że z Polski, a on na to "aaaa, Wojtyła!"
Do Rzymu w tym czasie jubileuszu udało nam się trafić, ale na sam koniec uroczystości. Byliśmy wówczas w takim wieku i takim stanie ducha, że zupełnie nam na tym nie zależało. Ale zdarzyło się w wyniku splotu różnych przedziwnych sytuacji, że pewnego wieczoru wylądowaliśmy na pojubileuszowym spotkaniu włoskich wolontariuszy pracujących przy obsłudze tych dni w Watykanie. Było to  spotkanie dla mnie przynajmniej, wyjątkowe i pouczające. Wolontariusze opowiadali sobie o minionych dniach, o wrażeniach ze spotkania z całym światem. Zdecydowana większość wolontariuszy to byli oczywiście Włosi, ale zaplątały się wśród nich dwie polskie młode siostry z nowicjatu. One były dla nas tłumaczkami na tym spotkaniu. I tam usłyszeliśmy piękne rzeczy o Polsce i naszych rodakach - że najlepiej się z nimi współpracuje, że są najbardziej otwarci ze  wszystkich przybyłych grup, weseli, przyjaźni. No same takie rzeczy wtedy tam opowiadali ci młodzi Włosi, a naszej trójce było bardzo słodko i dobrze na duszy.
27 kwietnia tego roku, pełna dobrych przeżyć i emocji tego cudownego dnia, trafiłam (jakiś diabeł mnie tam zaprowadził) na tekst niejakiego Kalukina z newsweeka, piszącego o sobie, że jest "niedokończonym psychologiem". Po przeczytaniu tego tekstu, który oczywiście miał traktować o naszym świętym Papieżu, pomyślałam, że Kalukin jest faktycznie niedokończony, jest brakującym ogniwem, ale na nasze nieszczęście zamiast moczyć się w formalinie w jakimś instytucie studiów nad ewolucją człowieka, publikuje swoje niedokończone przemyślenia.
Tekst pozornie traktował o Janie Pawle II, generalnie chodziło w nim o jedno: żeby nie dopuścić do tego, by Polak poczuł się przez moment dobrze jako Polak. Pisał więc Kalukin, że w Watykanie pielgrzymki z Polski to największy obciach, że są to grupy zamknięte w sobie, nienawistnie patrzące na innych, wrzeszczące i rozsiewające odór. No, ale czemu się dziwić, skoro prawie wszyscy jeśli już wyjeżdżają za granicę to tylko na pielgrzymkę do Watykanu, a potem wracają do tych swoich wioch, pod strzechę i wskakują w te swoje schodzone gumofilce, piją i biją. No i te flagi. Jak można! Tylko Polacy manifestują swój faszyzm z tymi flagami, jakby chcieli wołać "to nasz papież"
Tak tam było w tym artykule, nic nie zmyślam, ani nie przesadzam, choć nie cytuję. Kto chce, może sobie poszukać, bo ja tego gówna nie będę tu linkować.
Oczywiście Kalukin to najjaskrawszy przykład i skierowany do najbardziej tępych czytelników tygodnika neewsweek. Codziennie bowiem obserwuje się festiwal nienawiści do zwykłych ludzi zamieszkujących nasz kraj. Oczywiście w bardzo zawoalowanych formach. Zdecydowanie nasiliło się to właśnie po 27 kwietnia.
Ostatnio w polskim radiu  debatowano znowu nad polskimi rodzicami, którzy oczywiście do niczego nie dorośli, ani do demokracji, ani do wychowywania dzieci. Okazuje się, że w ilości grubasów prześcignęliśmy już Amerykę. A zwłaszcza dzieci tyją w tempie ekspresowym, żrą byle co, bo rodzice nie mają świadomości  i nie ćwiczą na w-f, bo rodzice wypisują im zwolnienia, pchają do ust czipsy i słodzone soki i hodują grube kaleki. Tak wygląda Polska w przekazie medialnym.  Nie wiem, jak jest w reszcie Polski, ale we Wrocławiu w szkołach podstawowych (w kilku mi znanych) dzieci w klasach 1-3 zajęcia w-f mają ze swoją panią w sali, w której odbywają się pozostałe lekcje - bo szkoła przeładowana i nie ma możliwości korzystania z sali gimnastycznej. Starsze klasy mają nieco lepiej, bo czasem uda im się zdobyć salę, ale w-f dziewczyny mają z chłopakami i polega on na wygłupach i wzajemnym sobie dokuczaniu.
Moje dzieci i dzieci innych rodziców z naszej szkoły, jeżdżą na basen, jeżdżą na łyżwy, na rolki, chodzą na gimnastykę, grają w piłkę i tenisa - ale wszystko w ramach naszej pomysłowości, zapobiegliwości i za nasze pieniądze, szkoła nie organizuje dosłownie i literalnie NIC, umywa ręce od wszystkiego, dzieci są tam traktowane jako przykra konieczność. Gdybyśmy zostawili nasze dzieci szkole - która według określonych środowisk wie lepiej i lepiej umie wychować nasze dzieci - moje dzieci nie umiałyby pewnie zrobić poprawnie przysiadu. 
Okazuje się, że jest źle, bo nie dorośliśmy do niczego. Na nic nie zasługujemy, jesteśmy tylko masą brudnych i złych ogrów, z którą ktoś wreszcie powinien zrobić jakiś solidniejszy i stały porządek. A czytelnictwo u nas spada, odkąd tylko wynaleziono druk.  Serdecznie pozdrawiam wszystkim Polaków.