wtorek, 11 marca 2014

W poszukiwaniu miejsca na Ziemi



To było dosyć dziwne uczucie: już chciałam odrzucić tę książkę, ech tam, nudnawa i widocznie nie dla mnie....A jednak czytałam, i czytałam, i czytałam coraz bardziej. Co w niej jest takiego innego, zastanawiałam się i w końcu pojawiła się odpowiedź i to nawet nie esprit d'escalier, a jeszcze w trakcie czytania. McCarthy pisze dialogi w bardzo specyficzny sposób, który najpierw mnie trochę drażnił i męczył, ponieważ, żeby nie pogubić wątku trzeba mózgownicę nieco bardziej wysilić - autor bowiem nie ma zwyczaju zaznaczania dialogów tzw myślnikami, i nie okrasza ich opisami typu: "powiedział, patrząc bystro...", albo "odpowiedziała uśmiechając się przenikliwie" Po prostu: dialog to wymiana zdań. I tylko u McCarthiego nie potrzeba tych opisów emocji towarzyszących wypowiadanej kwestii. Czytelnik i tak je widzi, czuje. I to jest wielka siła tej powieści.
"Rącze konie" czytałam tak, jakbym oglądała film. Mimo oszczędności w wyrazie, napisane są bardzo sugestywnie i plastycznie. Nie zawsze zdarza mi się poczuć zapachy powietrza, otoczenia, które wdychają bohaterowie z powieści, a tutaj to wszystko miałam. Czułam zapach prerii, chłód nocnego powietrza, smród celi więziennej, krew bucie, smak tortilli....

John Grady Cole ucieka z domu razem ze swoim przyjacielem, Rawlinsem. Ruszają konno ku przygodzie, radośni jak dzieci, że udało im się bliskim zrobić takiego psikusa. Śpią pod gołym niebem, spaleni słońcem zajadają zapasy z puszki, albo wędzą upolowane mięso i Rawlins mówi do Johna Grady'ego "Wiesz, mógłbym tak zawsze". A potem beztroska przygoda, próby samodzielnego, odpowiedzialnego życia i pracy zamieniają się w awanturę i przemoc. Chłopcy szybko dorastają, muszą dorosnąć, żeby przeżyć.

Opis całej książki, recenzja, która mnie najbardziej przypadła do gustu znajduje się tu:http://www.cormacmccarthy.pl/recenzje/racze-konie-recenzja.html

Nie sądziłam, że stanę się miłośniczką Dzikiego Zachodu. Do tej pory wydawało mi się, że powinni przez to zafascynowanie przechodzić młodzi chłopcy, bo kowboje, bo Indianie, bo konie, bydło, strzelby, strażnicy prawa.....A jednak dałam się uwieść Cormacowi McCarthy'emu i jego opwieści, choć wydawało mi się, że nie interesują mnie rozterki dojrzewających młodzieńców. A jednak ta powieść to coś więcej. To opowieść o kończącej się epoce, o poszukiwaniu jej resztek i irracjonalnej, ale jakże dojmującej potrzebie zatrzymania czasu. A także o samotności  i niedostosowaniu do otoczenia, do rzeczywistości. I tu chyba Jonh Grady jest mi najbliższy. Na sugestię przyjaciela: "Mógłbyś zostać w domu. To wciąż dobry kraj.", odpowiada:"Tak, wiem, ale już nie mój". "Gdzie jest twój kraj" pyta Rawlins. "Nie wiem. Nie mam pojęcia gdzie. Nie wiem, co się dzieje z krajami"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz