środa, 26 lutego 2014

W domu przy ulicy Aribau



Znajomy przysłał mi tę książkę, mówiąc, że z pewnością mi się spodoba. Przeczytałam ją dosyć szybko i było to już dawno, kilka albo kilkanaście miesięcy temu, a ja wciąż wracam myślami do tej powieści. Sama nie wiem dlaczego.
Książka podobała mi się, owszem, chociaż nie jestem pewna, czy określenie "podobała się" do niej pasuje. "Złuda" to pierwsza powieść Carmen Laforet i jak nas informuje redakcja wydania, nosi ona cechy powieści autobiograficznej. Jest to powieść - pamiętnik, pisany prostym, ale sugestywnym językiem, bez silenia się na soczyste metafory i rozwlekłe opisy. Osiemnastoletnia Andrea przyjeżdża do Barcelony, by studiować. Przyjeżdża z małej wsi, jej majątek to wielka waliza wypełniona książkami. Ma zamieszkać u rodziny, której jeszcze nie zna, to znaczy poznała kilka osób kiedyś, we wczesnym dzieciństwie, ale pamięta te twarze przez mgłę. Na dworcu w Barcelonie nikt na nią nie czeka, Andrea samotnie przemierza nocne miasto i staje w progu mieszkania swoich bliskich.

Rodzina jej prawie nie pamięta, babcia myli ją z kimś innym, ale przyjmują ją milcząco, tak jak nakazuje obyczaj, by pomagać członkom rodziny, nawet jeśli ich się widzi pierwszy raz w życiu. Andrea poznaje co to koszmar biedy, głodu, brudu i rodzinnych patologii. Przytoczę jeden fragment, który już na samym początku zmroził mnie tak, że aż jęknęłam i pomyślałam "o mój Boże, biedna dziewczyna, ona nie da rady"
"Pomyślałam, że nikt tu chyba nigdy nie używa łazienki. W poplamionym lustrze nad umywalnią - och te ciemne, zielonawe światła w całym domu - odbijał się niski sufit zasnuty pajęczynami i moje własne  ciało wśród strumieni wody (...)łazienka przypominała grotę czarownic. Okopcone ściany zachowały ślady kościstych rąk, krzyków rozpaczy. Wszędzie poodpadany tynk, dziury (...) nad lustrem umieszczono makabryczną "martwą naturę": żółte ryby i cebule na czarnym tle"

Akcja powieści rozgrywa się tuż po wojnie domowej w Hiszpanii. Świat rodziny skupiony w mieszkaniu przy ulicy Aribau to obraz okaleczonego i umęczonego wojną społeczeństwa, które traci swoje człowieczeństwo we wszechobecnej nędzy, brudzie i podłości. Andrea mieszka w tych okropnych warunkach przez rok, często jest świadkiem karczemnych rodzinnych awantur, które kończą się najczęściej rękoczynami. Nie dojada, chodzi ubrana w łachmany, ale zachowuje się inaczej niż to jej najbliższe otoczenie. Przebywa z nimi, ale tak naprawdę jest daleko, ma swój bezpieczny i piękny świat, który pozwala jej przeżyć i zachować godność w tych okropnych warunkach. Poznaje przyjaciół, a właściwie zdobywa ukochaną przyjaciółkę, która pomaga jej wydostać się z tego okropnego świata. Opuszcza dom przy ulicy Aribau i swoją rodzinę bez najmniejszego żalu i sentymentu - takie przynajmniej są jej pierwsze wrażenia.

Opowieść, miejscami ponura i przytłaczająca jest w jakimś sensie optymistyczna. Pozwala uwierzyć, że nawet w skrajnych warunkach można i trzeba pozostać wiernym swoim ideałom, można zachować swoją tożsamość nawet obcując z ludźmi tak pokaleczonymi jak Juan, Gloria czy Roman. Pisałam wcześniej, że zdarza mi się wracać myślami do tej książki. Tak, ponieważ ona głęboko wciska się w podświadomość. To jest powieść właśnie taka, którą lubię, zostawia po sobie jakiś niepokój, jakiś niedosyt, jakąś melancholię. No i język. Jak na debiut pisarski, autorka posługuje się dojrzałym językiem, czyta się książkę bez przemęczenia formą, wręcz przeciwnie. W dusznych opisach rodziny albo mieszkania przy Aribau język jest powiewem świeżości i czasem dzięki niemu udawało mi się przebrnąć przez niektóre straszne opisy scen, do których dochodziło w obecności Andrei.

Zdecydowanie polecam, ale nie wiem, czy jest to pozycja łatwo dostępna. Mój egzemplarz to wydanie ISKRY z 1962 roku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz