Każdy z nas miał takie chwile w życiu, kiedy mógł dojrzeć - przez ułamek
sekundy, ale jednak - delikatny blask skrzydeł swojego Anioła. I każdemu z nas z
pewnością nie raz mignęła przed oczami kosmata, obrzydliwa łapa. Mówię tu
oczywiście o chwilach w życiu człowieka, kiedy wyraźnie czuje obecność, życzliwą
i pełną miłości, pomocną obecność Anioła Stróża. I o chwilach, kiedy na przykład
zrobił, powiedział, pomyślał coś bardzo złego, czego tak naprawdę nie chciał
zrobić, powiedzieć, pomyśleć, a jednak - jakby poza nim i wbrew swojej woli -
zrobił, pomyślał, powiedział. A potem dziwił się: jak do tego mogło dojść?
Takie chwile, wydarzenia, przebłyski mają miejsce w życiu każdego człowieka,
choć nie każdy chce je zauważyć. Niezauważanie tego jest moim zdaniem jakimś
wyjątkowym kalectwem i myślę, że zdarza się bardzo rzadko. Interesuje mnie
natomiast jak to sobie tłumaczą ludzie, którzy twardo obstają przy ateistycznym
światopoglądzie.
Nie wiem, jak jest w innych częściach Polski, ale we Wrocławiu od kilku lat w
okresie świąt Bożego Narodzenia praktycznie nie ma kolędników. Nie przychodzą do
nas przebrane dzieci śpiewające lepiej lub gorzej kolędę. Czy to z tego powodu,
że zdążyli oblecieć wszystkie domy i mieszkania w okolicy, półtora miesiąca
wcześniej, 31 października, "świętując" halloween? Myślę, że w jakimś stopniu
dlatego.
Ralph Sarchie to nowojorski policjant pracujący wiele lat na południowym
Bronxie. Swoją książkę pt. "Zbaw nas ode złego" zaczyna od słów: "Nie cierpię
halloween. Ale nie zawsze tak było (...) Dopiero gdy jako policjant patrolowałem
niebezpieczne dzielnice mojego miasta, poznałem mroczną stronę tego święta:
każdy nowojorski zboczeniec i wariat dochodzi do wniosku, że tej nocy otwiera
się sezon polowań na dzieci (...) prastary lęk przed tą datą ma jednak swoje
źródła w czymś więcej niż ludowe podania czy przesądy. Niemal zawsze pod koniec
października - albo w samo halloween, albo dzień wcześniej, w dniu który trafnie
nazywa się Nocą Diabła albo Nocą Występku - nagle dostajemy wyjątkowo dużo
zgłoszeń."
O książce Ralpha Sarchiego dowiedziałam się latem tego roku, przy okazji
wejścia na ekrany polskich kin filmu pod tym samym tytułem, a który jest
ekranizacją opowieści policjanta o przypadkach oddziaływania Złego i opętań
wśród mieszkańców Stanów Zjednoczonych. Filmu nie oglądałam, bo trailer mi
wystarczył, żeby zrezygnować z wycieczki do kina. Ja po prostu nie oglądam
horrorów.
Książkę przeczytałam i muszę przyznać, że jest mocna. Jej mocą w żadnym
wypadku nie jest jej literackość - książkę zresztą napisała Lisa Collier Cool na
podstawie relacji policjanta - on jest wymieniany jako główny autor. Literacko
więc jest to książka bardzo przeciętna. Tyle, że czytając ją, piękno języka,
metafor i innych środków stylistycznych w literaturze w ogóle przestaje mieć
znaczenie.
Ralph Sarchie, policjant, po godzinach służby zajmuje się Pracą: pomaga
biskupowi ze swojej diecezji w diagnozowaniu przypadków zjawisk
nadprzyrodzonych. W skrócie wygląda to tak: wystraszeni ludzie, po wykorzystaniu
już wszelkich możliwych sposobów poradzenia sobie z nękającym ich
niewytłumaczalnym koszmarem na jawie, w odruchu desperacji dzwonią po
katolickiego duchownego. Ponieważ ten ma w jednej chwili kilka takich spraw i
zgłoszeń, korzysta z pracy pomocników świeckich, a jednym z nich jest właśnie
Sarchie. Sarchie nie pracuje sam, ale w towarzystwie swojego przyjaciela,
również policjanta. Jadą na wskazane miejsce, rozmawiają z rodziną i ludźmi
nękanymi koszmarnie prze coś, czego nie umieją ci ludzie zrozumieć, a co
doprowadza ich do obłędu i totalnej rozsypki. Policjanci diagnozują czy to COŚ
pochodzi z głów ludzi wołających o pomoc, czy raczej z czeluści piekielnych.
Diagnoza polega na dokładnym wywiadzie - jak w zwykłym policyjnym śledztwie oraz
na modlitwie. Jeśli policjanci stwierdzają oddziaływanie złego ducha, na miejsce
wkracza biskup lub ksiądz wskazany przez biskupa i rozpoczyna egzorcyzmy - nad
człowiekiem bądź nad miejscem.
Opisy opętań czy to ludzi czy domów chwilami mrożą krew w żyłach. Są bardzo
obrazowe i czasem miałam wrażenie, że czytam scenariusz typowego
amerykańskiego filmu. I pewnie odrzuciłabym tę książkę z niesmakiem, gdyby nie
autentyczność, która mimo wszystko z niej przebija. Sarchie ciągle pisze o mocy
modlitwy indywidualnej, o mocy różańca, o tym jak ważne jest życie w stanie
łaski, a jak niebezpieczne jest uleganie pewnym modom lub banalizowanie takich
zabaw jak przebieranki halloweenowe, wróżby, wywoływanie duchów podczas imprez -
że niby taka świetna, emocjonująca zabawa.
Tym, co ostatecznie zdecydowało, że książkę przeczytałam całą i szczerze ją
polecam jest również brak zagłębiania się w meandry psychologiczne autora. A
przecież mógłby on nie jedną a kilka książek napisać o tym, z czym musi się
zmagać, gdy asystuje przy egzorcyźmie, gdy widzi to, co nazywa złem wtórnym,
czyli najpotworniejsze zbrodnie Nowego Jorku, które niby są czynem człowieka,
ale tak naprawdę czyimś jeszcze. Pokora tego człowieka przebija z każdej strony
tej książki i ostatecznie świadczy o jej autentyczności i prawdziwości
wszystkich opisanych tam potwornych spraw.
Ta książka to wielkie świadectwo wiary w Boga, w Jego moc i opiekę. To także
kolejny dowód na to, że w świecie toczy się prawdziwa walka o dusze. O tym, jak
zgubne w skutkach może być trywializowanie lub - co gorsza - wyśmiewanie tego
faktu. Ralf Sarchie przedmowę do książki kończy słowami "Niech Bóg ma w opiece
Was wszystkich".
I ja też tak kończę dzisiejszy wpis. Życząc równocześnie, żebyście się chwilę
zastanowili, zanim pozwolicie dzieciom przebrać się 31 października za
demona.
"Zbaw nas ode złego", Ralph Sarchie, Lisa Collier Cool, wyd. Esprit, 2014