piątek, 28 marca 2014

Być człowiekiem

Dziś będzie wyjątkowo, bo politycznie. Kiedyś zajmowałam się polityką bardzo aktywnie, dziś, jak autor przytoczonego poniżej tekstu, telewizji prawie nie oglądam, gazet prawie nie czytam, ale mimo wszystko staram się być na bieżąco z aktualnymi wydarzeniami. Nie oglądanie i nie czytanie w moim przypadku oznacza dbałość o higienę psychiczną - unikam więc jak ognia komentarzy różnych "ekspertów", analiz politologicznych, a najbardziej dziennikarskich puent dodawanych do każdej wiadomości.
Czasem słucham tego dla rozrywki i odkryłam, że ta swoista higiena pozwala mi na zachowanie dystansu, a ten z kolei ukazuje jak na dłoni manipulacje, nierzetelności komentatorów, brak jasnych definicji, relatywizm....czyli cały koszmar przekazu medialnego.

Dziś wklejam tekst mojego kolegi,  który pracuje ze mną w stowarzyszeniu. Tekst dotyczy sprawy protestów opiekunów osób niepełnosprawnych. Ale nie tylko. Dotyka natury człowieka, natury państwa i polityki. Polecam.



Od jakiegoś czasu nie oglądam TV, nie czytam newsów na
portalach, ale i tak obija mi się o uszy co tam w świecie słychać. Postanowiłem
więc sprawdzić o co chodzi z tymi niepełnosprawnymi dziećmi w sejmie,
przeczytałem kilka artykułów w sieci. I zerknąłem na komentarze pod nimi.

No i tak.

W dzieciństwie jeździłem w wakacje na wieś do mojego kolegi,
którego rodzice mieli gospodarstwo, uwielbiałem to. Jednym z naszych obowiązków
było karmienie kilkudziesięciu świń. Już parę chwil przed porą karmienia, w komórce
tuż obok chlewu przygotowywaliśmy żarcie. Świnie to słyszały, czuły zapach,
zaczynał się więc jeden wielki wrzask – chrumkanie, kwiczenie, taplanie się w
gnoju, rumor przewracających się wzajemnie tuczników. Ale najlepsze zaczynało
się, gdy otwierały się drzwi i z pierwszym wiadrem w ręku wchodziłem do chlewu.
Świnie rzucały się do koryta, przepychając, depcząc wzajemnie, gryząc,
wsadzając swoje ryje tuż przed ryj sąsiada. Te słabsze, odepchnięte,
przewracały się, wstawały, próbowały wcisnąć pomiędzy, pod, a nawet wspinały
się na inne świnie, powodując wściekłe ataki. Wchodząc z kolejnymi wiadrami
wzbudzałem coraz to większe i głośniejsze wybuchy świńskiego entuzjazmu,
wściekłości, histerii i rozpaczy. Byleby tylko dopchać się do koryta, byleby
tylko wsadzić swój ryj w śmierdzący ochłap szybciej niż sąsiad, wyrwać z ryja
większy kawałek ziemniaka, odepchnąć, napchać się, napchać, do bólu, a potem
spokojnie walnąć się w gnój, zrobić pod siebie i żyć pełnią tego świńskiego
życia, nie wiedząc, że każdy kilogram pochłoniętego żarcia zbliża ją do końca
żywota.  

Tak, to my jesteśmy tymi świniami. Daliśmy się przekonać, że
w życiu najważniejsze to nażreć się, mieć ciepłą wodę w kranie, kiełbasę na
grillu i baterie w pilocie od TV. I święty spokój. I żeby już nikt się nie
przypieprzał. I daliśmy sobie wmówić, że to, co wypracowaliśmy swoją pracą
„dostajemy od państwa”, jak te świnie od łaskawego gospodarza. I żeby tylko
dostać ten swój wymęczony ochłap do koryta jesteśmy w stanie zadeptać się
nawzajem, zagryźć, zatłuc, wyszarpać tego mokrego ziemniaka z ryja sąsiadowi. I
nie patrzymy na innych, na słabszych, bezbronnych, tych mniej zaradnych albo
tych poszkodowanych. I bez żadnych skrupułów będziemy wypominać każdy grosz
zasiłku czy innego świadczenia, bo przecież dlaczego jemu  a nie mnie, bo przecież to „z moich
podatków”, bo to darmozjady, bo są przecież badania prenatalne, i „jak dziecko
jest niepełnosprawne to można ten zarodek legalnie usunąć”…  chrum, chrum, chrum…. A jeszcze
siedemdziesiąt lat temu potrafiliśmy zaryzykować życiem by dać kromkę chleba
Żydowi w transporcie (Google keywords „rodzina Ulmów”), teraz nie ustąpimy
miejsca w tramwaju ciężarnej „bo trzeba było gumkę założyć”.  Siedemdziesiąt lat, trzy pokolenia i
zamieniliśmy się w świnie w chlewie.  

I oto wchodzi Donald Tusk, nasz premier, niczym ten
gospodarz w gumo filcach z wiadrem ochłapów. I z zatroskaną miną tłumaczy, jak
bezrozumnym bydlętom: „no komu mam zabrać, żeby wam dać…?” Przede wszystkim Donaldzie
Tusku, dać to ty sobie możesz co najwyżej prztyczka w nos. Żeby dać, to trzeba
mieć swoje, a ty nie masz swojego tylko to, co zabierzesz nam. To po pierwsze.

A po drugie to mogę ci podpowiedzieć, skąd możesz brać.
Zacznij od siebie i swojej bandy. Tych wszystkich rządowych agencji dublujących
kompetencje ministerstw po to tylko, by mieć posady dla swoich. Tych spółek
skarbu państwa, w których nikomu niepotrzebni menadżerowie i konsultanci od
spraw niewiadomo czego zarabiają za nic dziesiątki tysięcy złotych miesięcznie.
A po kilku dniach „pracy” dostają milionowe odprawy, bo „sorry, tak było w
kontrakcie a z umów trzeba się wywiązywać”.  Albo z milionowych corocznych dotacji na
partie polityczne, za które wygodnie sobie, pasożyty bez honoru, żyjecie. Albo
z tej milionowej armii urzędników, którzy nie dość, że nic pożytecznego nie
robią, to jeszcze PRZESZKADZAJĄ w życiu i pracy tym, którzy jeszcze jakimś
cudem maja siły i chęci w Polsce pracować.

A przede wszystkim Donaldzie Tusku to ty nie jesteś od tego,
aby jednym zabierać a innym dawać jak jakiś cezar. Jesteś – zanotuj to sobie –
od tego, żeby stworzyć w swoim państwie taki system, w którym pracowici i
zaradni ludzie mogą spokojnie i owocnie pracować, i zarobić tyle, żeby utrzymać
godnie siebie, rodzinę i jeszcze spokojnie pomóc  innym. Bo może nie wiesz, ale taka jest natura
normalnego, zdrowego człowieka, że jak tylko ma możliwość, to nie odmówi
pomocy. Bo człowiek nie rodzi się świnią. Człowiek się może nią stać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz